Nadeszła niedziela! To jeszcze ta jedna z takich niedziel bez "korony" w tle
I tak pamietam, że wtedy jakieś dziwne nerwy tłamsiłam w sobie,
wszystko wokół mnie drażniło. Macie takie dni jak ja ?
Albo zapytam inaczej, zdarza się Wam, że nie macie takich dni, że wszystko
wokół Wam pasuje? Pójdę do kościoła, ( wiadomo, akcja dzieje się nie w czasach
wirusowych, kiedy kościół tylko w telewizji). Króciutkie kazanie, w zasadzie
składa się tylko z dwóch zdań:
- kochani, każdy z nas jest do czegoś powołany- i drugie nieco dłuższe
- zastanówcie się moi drodzy w domu, do czego Wy jesteście powołani?
Hm? Noooo, zamyśliłam się nad tym wszystkim. Pół godziny mszy spowodowało
burzę mojego mózgu. Moje rozdrażnienie się nasiliło. Pół godzinki mszy tylko,
a ja chciałam coś przeżyć, coś wzniosłego, a tu raz dwa i do domu.
Powołanie, wielka rzecz. Znależć to coś, co nas kręci to jeszcze większa sztuka.
W zasadzie szukać można całe życie i można też szukać i nie znaleźć.
Praca z ludźmi to moje powołanie - pomyślałam. I tak właśnie to czułam .
Uśmiechałam się do nich przyjaźnie (tak mi sie bynajmiej zdawało)
Jakiegos dnia pojawiła sie młoda kobieta( nie mam nic do młodych, żeby nie było)
obserwowała mój cały dzień pracy, czy się nadaję do tej pracy z ludźmi?
Miała na imię Ewa i usiadła naprzeciw.
Myśle, że wówczas mój staż pracy był większy, niż wiek tej kobiety,
ale nie czepiam się . Myślę, że o każdym z nas można dużo powiedzieć, a ona króciutko:
"pracownik śmieje się, nie wiem z czego?"
Na dywanik do dyrektora biegiem, jak ja mogłam się cały dzień tak śmiać .
- Panie dyrektorze ja mam taki wyraz twarzy...
Poprosiłam o kartkę papieru, napisałam wypowiedzenie i to był mój ostani dzień pracy,
do której widać nie byłam powołana. Ale to było bardzo dawno temu.
Uśmiech to podstawa w relacjach, czyż nie?
Dziś miałam cudowne spotkanie ze starszą kobietą
- dokąd Pani się tak spieszy?
- na działke pędzę.
- ale przecież zimno jak diabli
- ja nie chcę, ale rośliny mnie potrzebują
I to jest powołąnie.
Kiedyś na lekcji religii śmiałam się z tego co tam usłyszałam.
Zakonnica, która prowadziła lekcję tłumaczyła, że dziewczynki nie moga chodzic w spodniach " bo uwypuklają się wszystkie częsci ciała ..." ogarnął mnie pusty śmiech, którego nie mogłam opanować.
Potem wyrzuciła mnie za drzwi, bo mój śmiech był głośniejszy niż jej głośny ton.
Za drzwiami śmiałam się już bez hamulców.
Nie wytrzymała, wymyśliła karę:
- Ty dziewczyno idź teraz do koscioła i pomódl się o dobrego męża,
bo Tobie już nic nie pomoże!
I ja, na klęczkach zmuszona do tego, tak właśnie zrobiłam.
Oczywiście przyszła sprawdzić i zniesmaczona ożekła kiedy ma być koniec kary.
Tak po latach myślę sobie, ona chyba nie miała powołania,
ale może wtedy odkryła moje- bycia żoną!
I tak pamietam, że wtedy jakieś dziwne nerwy tłamsiłam w sobie,
wszystko wokół mnie drażniło. Macie takie dni jak ja ?
Albo zapytam inaczej, zdarza się Wam, że nie macie takich dni, że wszystko
wokół Wam pasuje? Pójdę do kościoła, ( wiadomo, akcja dzieje się nie w czasach
wirusowych, kiedy kościół tylko w telewizji). Króciutkie kazanie, w zasadzie
składa się tylko z dwóch zdań:
- kochani, każdy z nas jest do czegoś powołany- i drugie nieco dłuższe
- zastanówcie się moi drodzy w domu, do czego Wy jesteście powołani?
Hm? Noooo, zamyśliłam się nad tym wszystkim. Pół godziny mszy spowodowało
burzę mojego mózgu. Moje rozdrażnienie się nasiliło. Pół godzinki mszy tylko,
a ja chciałam coś przeżyć, coś wzniosłego, a tu raz dwa i do domu.
Powołanie, wielka rzecz. Znależć to coś, co nas kręci to jeszcze większa sztuka.
W zasadzie szukać można całe życie i można też szukać i nie znaleźć.
Praca z ludźmi to moje powołanie - pomyślałam. I tak właśnie to czułam .
Uśmiechałam się do nich przyjaźnie (tak mi sie bynajmiej zdawało)
Jakiegos dnia pojawiła sie młoda kobieta( nie mam nic do młodych, żeby nie było)
obserwowała mój cały dzień pracy, czy się nadaję do tej pracy z ludźmi?
Miała na imię Ewa i usiadła naprzeciw.
Myśle, że wówczas mój staż pracy był większy, niż wiek tej kobiety,
ale nie czepiam się . Myślę, że o każdym z nas można dużo powiedzieć, a ona króciutko:
"pracownik śmieje się, nie wiem z czego?"
Na dywanik do dyrektora biegiem, jak ja mogłam się cały dzień tak śmiać .
- Panie dyrektorze ja mam taki wyraz twarzy...
Poprosiłam o kartkę papieru, napisałam wypowiedzenie i to był mój ostani dzień pracy,
do której widać nie byłam powołana. Ale to było bardzo dawno temu.
Uśmiech to podstawa w relacjach, czyż nie?
Dziś miałam cudowne spotkanie ze starszą kobietą
- dokąd Pani się tak spieszy?
- na działke pędzę.
- ale przecież zimno jak diabli
- ja nie chcę, ale rośliny mnie potrzebują
I to jest powołąnie.
Kiedyś na lekcji religii śmiałam się z tego co tam usłyszałam.
Zakonnica, która prowadziła lekcję tłumaczyła, że dziewczynki nie moga chodzic w spodniach " bo uwypuklają się wszystkie częsci ciała ..." ogarnął mnie pusty śmiech, którego nie mogłam opanować.
Potem wyrzuciła mnie za drzwi, bo mój śmiech był głośniejszy niż jej głośny ton.
Za drzwiami śmiałam się już bez hamulców.
Nie wytrzymała, wymyśliła karę:
- Ty dziewczyno idź teraz do koscioła i pomódl się o dobrego męża,
bo Tobie już nic nie pomoże!
I ja, na klęczkach zmuszona do tego, tak właśnie zrobiłam.
Oczywiście przyszła sprawdzić i zniesmaczona ożekła kiedy ma być koniec kary.
Tak po latach myślę sobie, ona chyba nie miała powołania,
ale może wtedy odkryła moje- bycia żoną!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz